Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom IV 034.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Miała ściągnięte brwi i wyraz surowy a zagniewany.
— Słuchaj Konradowa — rzekła — tybyś powinna — dopytać tego Borkowicza...
Zatrzymała się na chwilę.
— Tak — powinnaś mu powiedzieć, żeby mi się nie ośmielał ani tak patrzeć na mnie, ani tak poufale cisnąć! Niegodziwy człek... niegodziwy! Nie śmiałam dziś oczów podnieść, żeby natrętnych jego zerkań na mnie, mrugań i uśmiechów nie widzieć!
Stara, trzymająca w ręku naszyjnik, rzuciła go na stół i załamała je, do twarzy przysuwając.
— Patrzcie, co za zuchwalec! — wybąknęła — miłosierny Jezu, co z nim począć! co począć!
Królowa milczała chwilę.
— Poczynajcie sobie z nim, co chcecie — rzekła powoli — wyście go mnie naprowadzali w Głogowie, wy podarki nosili, wy jego sprawę popierali, teraz go sobie weźcie — niech go nie znam... Zły człowiek i głupi.
Z wielką uwagą przysłuchiwała się słowom tym, niespodzianym dla niej, stara — głową potrząsała i oczy wywracała.
— Boże miłosierny! — szeptała — Boże! co za człek! co za człek!
— Ja go już znać nie chcę! — powtórzyła królowa — rób z nim co możesz — a — precz go odegnać.