Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom IV 027.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spojrzał na Konradową, która pobladła.
— Cóż? dziwu w tem nie ma — dodał — ale na ludzkie języki nie potrzeba tego dawać, bo ludzie wnet to wyszpocą. Rozumiecie?
Drżąc, stara głową skinęła.
— Dziś? — zapytała...
— Dziś — albo jutro, nie wiem jak pan postanowi — rzekł Kochan — a no, panią uprzedźcie, że nie z niechęci ku niej to uczyni, ale z dobrej woli...
Konradowa powtórnie głową dała znak, iż zrozumiała — Kochan jednak stał przed nią, jakby coś jeszcze miał do powiedzenia.
Badał ją oczyma, chcąc odgadnąć nieznaną prawie jeszcze kobietę, którą milczący ten wzrok, wlepiony w nią — niepokoić zaczynał. Powtórzyła mu, że postąpi jak jej polecono.
— Król, pan nasz — dołożył Kochan — miłościwy jest wielce i szczodry — trzeba, abyście łaskę jego pozyskali sobie, a z nią dobrze wam będzie...
Konradowa, której na myśl przychodził tylko co odprawiony Borkowicz, pod wrażeniem strachu, jakim ją nabawił, co prędzej się chcąc zbyć Rawy, skłoniła głowę, ręce rozpostarła, postawę przybrała uległą i pokorną. Kochan popatrzył na nią i wyszedł.
Gdy się to działo w komorze starej ochmistrzyni, królowa była jeszcze w sali, w której się