Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom II 084.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niego, ruszył się więc z ławy natychmiast, i niespuszczając go z oka, szedł aż ku drugiej izbie, która do wyjścia prowadziła.
Nie bardzo na to zważano, bo goście wszyscy podchmieleni już byli. Swiniagłowę, który szedł za księdzem, wstrzymano po drodze, i ks. Baryczka wymykał się już ku drzwiom, gdy Kochan, pospieszywszy, od nich mu zastąpił.
W boki się ująwszy, stanął wyzywająco. Ks. Baryczka wzrokiem go zmierzył ostro i pominąć chciał. Wrzawa biesiadnicza dozwalała się rozprawić nie słuchanym, bo mieszczanie czem innem byli zajęci.
— Wasza miłość — odezwał się Kochan — nie raczycie dłużej z nami... Czyśmy nie godni?
Uśmiechał się, Baryczka nie odpowiedział, spróbował go wyminąć, nie było można.
— Jam dawno na to czekał, aby się rozmówić — odezwał Kochan — poczekajcie mało.
— A ja z wami ani rozmowy, ani spółki żadnej nie chcę — odparł ksiądz gniewnie. — Puszczajcież mnie...
— Słówko tylko — rzekł, nieustępując Rawa — cóżem to ja wam tak krzyw, że mnie nawet posłuchać nie raczycie?
Baryczka zmierzył go oczyma, twarz jego coraz się stawała groźniejszą.
— Puszczaj mnie — odezwał się nakazująco.
— Nie macie się tu przecie czego obawiać