Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom I 167.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Do stojącego nie opodal od progu zbliżył się Fogelweder i ujął go za rękę.
— Wszelka nadzieja stracona? — szepnął Górnicki. — Doktorze, macie wy jeszcze jaką?
Fogelweder potrząsnął głową.
Milczeli chwilę. Doktór ujął go za rękę i wywiódł z sobą do drugiej komnaty, w której, oprócz referendarza Czarnkowskiego, znajdował się chwilowo marszałek Radziwiłł, na uboczu rozpytujący cicho Jakóba Zaleskiego o króla.
Zobaczywszy powracającego Górnickiego, Czarnkowski się zbliżył do niego.
— Mówiłeś z nim? — zapytał.
— Tak — rzekł starosta — i rozmowa była może dla chorego za długa. Zmęczyła go, ale odpuścić mnie nie chciał.
— Dał ci jakie rozkazy?
— Kazał mi jechać do Tykocina, abym mu jutro przywiózł dwa wizerunki: Elżbiety i Barbary, które zwykł był nosić przy sobie.
— Jutro! — podchwycił Czarnkowski smutnie — lecz któż wie, czyje jutro jest... Biedny pan! Nie wspomniał co o królewnie?
— I owszem — odparł Górnicki — los jej go obchodzi wielce, troskę ma wielką o nią.
Referendarz zamilkł.
— Doktorowie obaj — dodał po przestanku — żadnej już nadziei nie czynią. Jutro król na śmierć dysponować się będzie.