Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom I 081.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Słuchajno, Niemeczkowski — rzekł — nie kryj się przedemną. Dwadzieścia siedem lat nie byłeś u nas i nie pilno ci było, teraz nagle ochota przyszła... Przyznaj się otwarcie... wysłano cię na zwiady?
Cesarz ma wielki apetyt na Polskę?
Niemeczkowski rzucił się tak gwałtownie, usłyszawszy to pytanie, jakby w niego piorun uderzył; stanął przerażony niemal.
— W imię ojca i syna! któż to powiedział? — krzyknął.
Bieliński śmiał się.
— Nikt nie mówił, ale ja cię o to posądzam — rzekł. — Kręci się tu różnych ludzi siła i od Szweda, i od cesarza, i od Francuzów, a w Litwie od cara. Cesarz ma dużo swoich u nas... naturalnaby rzecz była, gdyby i z ciebie chciał skorzystać.
Pan Zygmunt — tak było imię Niemeczkowskiemu — nie odpowiadając, wąsa zagryzał; w twarzy widać było jakieś wahanie i obawę.
— Gdzieżby znowu mieli takiego małego jak ja człowieka posyłać — odezwał się — nie na wieleby się im przydało. Alem ja tyle lat cesarzom służył, napatrzył się ich potęgi, że sam z siebie, gdybym mógł, gotówbym im pomagać, po dobrej woli.
Więc jak tu rzeczy stoją, rotmistrzu?
Bieliński śmiejąc się poklepał go po ramieniu.