Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom I 020.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

puszcza, żal ma wielki. A ta nieszczęśliwa oczy sobie wypłakuje.
— Teraz przecie na nią i królestwo i Litwa przyjdzie po śmierci króla, Boże uchowaj! — odezwał się rotmistrz. — Ostatniać ona tu doma z tego rodu.
Oboźny ramionami wstrząsnął.
— Takby ono było, gdyby korona dziedziczną się zwała — odparł — ale tu już zawczasu przebąkują, że sobie króla wybierać będą, jakiego zechcą.
— A! nie może być! Srogaby była niesprawiedliwość i niewdzięczność — krzyknął, głos podnosząc i zaraz go zniżając Bieliński.
— Rozsłuchajcież się — odparł spokojnie oboźny.
I milczeli znowu.
— Na królestwo to — dodał Karwicki po cichu, oglądając się dokoła, jakby się podsłuchania obawiał — na królestwo to zawczasu już poluje wielu. Jeszcze król nie zamknął powiek, a posłów potajemnych i szpiegów po senatorach, po szlachcie, po duchowieństwie włóczą się ćmy.
Jeden Bóg wie na czem się skończą te frymarki.
— Po mojemu, po żołniersku — odpowiedział Bieliński — rzecz bardzo prosta i jasna. Królewna ma pierwsze prawo do tronu, kto wybrany zostanie ożeni się z nią.