Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom II 057.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jej wiernym do grobowej deski, a siebie i co mam u nóg waszych składam.
Zagłobianka się cofnęła, twarzyczka jej zbladła i brwi się ściągnęły.
— Dalibyście pokój temu — odpowiedziała. — Wszyscy wy mężczyźni, gdy się liczko podoba toż samo oświadczacie i mówicie... a no na lodzie nie budować.
— Jam tedy nie więcej wart niż drudzy w oczach waszych, panno Doroto? — zapytał smutnie Talwosz.
— Nie mniej nad innych, ale pono i nie więcej — powtórzyła Zagłobianka. — Albo waszmość znasz sam siebie? Ja to tylko wiem, że pókim młoda, a krasy trochę jest, ona za wszystko płaci, nie stanie jej, pocznie się wypominanie, żem ani mienia ni imienia nie przyniosła, a ja na to się narażać nie chcę, i za mąż iść nie myślę.
Talwosz głową zawahał.
— Mnie się zda, że gdzie wielka miłość jest, tam ani imienia ani mienia nie potrzeba.
— Tak to się waszmości zda — rozśmiała się z przymusem Dosia — a nie dosyć was, rodzinę macie, ojca, matkę, braci, siostry, powinowatych, ci oczy sierocieby wykałali. Proszę więc nie mówmy o tem.
— Jeżeli drugim tak samo jak mnie odpowiadać będziecie — odezwał się Talwosz —