Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom III 219.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie mógł się wstrzymać od śmiechu, ale nie myśląc stanąć, biegł dalej.
Granica już była niedaleko, tam czuł się bezpiecznym. Przed nimi widać było Pszczynę.
Tęczyński na złamanie karku gonił Henryka, chcąc koniecznie go ubiedz; miał już przy sobie tylko czterech Tatarów z łukami i strzałami.
Postrzegłszy go coraz się zbliżającego Bellièvre, który miał parę pistoletów w olstrach, jeden z nich dał Larchantowi, drugi Souvrayowi.
— Brońcie się, panowie — zawołał — mnie szpada wystarczy.
Wtem Francuz poznał dobrze sobie znanego podkomorzego.
— Jako przyjaciel czy jako wróg przybywasz? — krzyknął do niego.
— Jako wierny sługa króla! — odparł Tęczyński.
— Każże Tatarom łuki spuścić, bo do nas mierzą! — zawołał Bellièvre.
Podkomorzy krzyknął na Tatarów swoich, ale musiał im powtórzyć rozkaz nim go zrozumieli i usłuchali.
— Souvray! — począł zwracając się do niego — na Boga! muszę z królem mówić!
Henryk stanął poznawszy Tęczyńskiego. Ten chciał zsiąść z konia, ale król kazał mu pozostać jak był i zbliżyć się.
Podkomorzy, pomimo całego poszanowania jakie miał dla króla, poruszonym tak był i zroz-