Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom III 030.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zdaje się — odparł — że ona lada chwila się rozstrzygnie.
— Na czyją stronę? — wtrącił Smolik — to ciekawa.
Talwosz ramionami poruszył i smutnie się uśmiechnął.
— Łatwo to odgadnąć — rzekł — król zechce aby i wilk był syty i koza cała... a nie dogodzi ni jednym, ni drugim. Głowy Zborowskiemu nie zdejmą.
Panowie mieszczanie popatrzyli na siebie.
— Prawda — odezwał się jeden — że Francuz Zborowskim wiele winien.
Milczał Talwosz i poprosiwszy o piwo siadł za stół. Obrócili się ku niemu wszyscy.
— Jutro — rzekł niepytany tym razem — dekret pono ogłosić mają.
Słuchano w milczeniu.
— Królowi on przyjaciół nie zjedna — ciągnął dalej Litwin.
— Sam sobie winien — przerwał Smolik — a więcej niż on Francuzy te jego, które w gościnę do nas przybywszy, chcieli nam na własnych naszych śmieciach przewodzić.
Straż miejska musi za niemi chodzić i czuwać, bo gawiedź Francuzów nie cierpi. Szczęściem, że oni języka nie rozumieją, bo co po murach na nich piszą i malują, to strach.
U mnie na kamienicy dziś zrana szorować