Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Hrabina Kosel tom 2 186.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wołaj mi sługi coprędzéj! on może przybyć co chwila! a ja nie będę gotową. Mój król! mój pan... August!
Zaklika wybiegł, zawołał na sługi, a sam siadł na wschodach i niemy, zbolały, pół martwy, nie mógł już z miejsca się ruszyć.
W zamku wrzawa była niezmierna. Dniało! Liczono minuty, liczono sekundy, nielitościwe bicze smagały dla pośpiechu pracujących, baterye rosły w oczach, ale i dzień rosnął straszliwie. Najpiękniejszy w świecie ranek majowy wschodził ponad dolinami i góry, z których lekkie mgły wstawały ku niebu. Drzewa pachniały rosą skropione, dyszały wonią łąki rozkwitłe; cała natura, jak dziecię w kolebce szczęśliwe, budziła się z uśmiechem na ustach. Wśród tego wielkiego spokoju natury, w zamku jak w poruszoném osiém gnieździe syczało, ruszało się, roiło.
Żołnierze kładli mundury i zbroi kawałki, starszyzna dobywała najświeższych rynsztunków, komendant dowiedział się z przerażeniem, iż, przeciwko obyczajowi, z Pillnitz ani stół, ani kuchnia królewska, ani zapasy przybyć nie miały, a tu przecież N. Pana przyjąć czémś należało. Co tu znaleźć coby ust pańskich było godném? Wzięto naturalnie kilka sztuk ze zwierzyńca, znalazła się flaszka wina, ale jak obozowa prostota zastawy stołu, miała się wydać w oczach pana tak do wspaniałości nawykłego. Rzeczywiście jeden był tylko stary kieliszek z herbami saskiemi, godzien ust pana, a misy i talerze i reszta ubóstwo gospodarza przypominała. Księża z kościoła pożyczyli obrusa, gospoda dostarczyła wiele, bez reszty musiano się obejść.
Półkartauny stawiono na przeznaczonych do nich wprędce usypanych bateryach. Było już po czwartéj, czas upływał z szybkością przerażającą... lada chwilę można się było spodziewać N. Pana, który zapowiedział, że z Pillnitz dodnia wyjedzie. Komendant posłał na wieżę „siedmiu wierzchów“ wyrostka, aby mu dał znać gdy na gościńcu od Pillnitz tuman pyłu zobaczy.
Artylerzyści wcześnie celowali półkartauny tak, aby kule na pewno w słupy bazaltowe biły. Zabawka ta wydawała się im wcale pańską, bo na nic nieprzydatną, ale fantazyi musiał król dogodzić. Utrzymywało się tu od dawnych wieków podanie