Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Hrabina Kosel tom 2 171.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zaklika więc dał tylko przez zwykłego posłańca znać iż żyje i przybędzie, a sam czekał uspokojenia.
Kilka tak upłynęło miesięcy.
W załodze na Stolpach miał towarzyszów wojskowych znajomych sobie dobrze, pojechał ich odwiedzić.
Między innemi był tam i przyjaciel jego, niejaki von Kaschau, dobra dusza, ale hulaka nie pomierny, z którym zawsze o Polsce mawiali, bo w niéj kilka wypraw odbył i języka się był nawet poduczył.
Pod pozorem więc Kaschaua pojechał Zaklika na zamek. Stary żołnierz nudził się strasznie, więc ledwie go nie zdusił w uściskach, zobaczywszy u bramy i natychmiast ze sobą do komendanta poprowadził, aby mu tu wolny pobyt wyrobić.
Komendant, który miał rany na nogach i ciągle prawie chory leżał, Kaschauem się wyręczał i byle mu spokój dano, zezwalał na wszystko. Dwaj więc przyjaciele poszli do mieszkania Kaschaua na gawędę przy kuflu piwa.
O czémże się miała wszcząć rozmowa jeśli nie o niewolnicy, z któréj przyczyny czuwać ciągle musiano.
— E! — rzekł stary żołnierz — nie chcę ja sądzić co drudzy robią, a zwłaszcza król JMość pan nasz miłościwy, ale co do mnie, nie rozumiém téj srogości nad kobiétą i téj obawy! Co ona dziś komu uczynić może? Tyle chyba, że jeszcze się kto jak ów Helm zakocha, bo zawsze piękna i piękna. Nic jej zmienić nie mogło, ani więzienie, ani łzy i męczarnie.
— A gdybyście ją byli widzieli w blasku jéj chwały, jak ja, gdym przy dworze był — rzekł Zaklika — dopiérobyście poznali niebezpieczeństwo.
Myślicież że król się lęka jéj pistoletów? a! nie, obawia się oczów jéj i władzy jaką miała nad nim, bo wié że gdyby godzinę z nim mówić mogła, u nóg jéjby leżał prosząc o przebaczenie...
Kaschau się rozśmiał.
— Tak, a wyszedłszy położyłby się u nóg panny Dieskau albo Osterhausen: stary, z pozwoleniem, bałamut!
— Radbym téż ją zobaczyć — odezwał się Zaklika — bo to zawsze ciekawa rzecz, taką kobiétę widziéć, a godną jest politowania.