Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Hrabina Kosel tom 2 160.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spotkał, był niespokojny, rozgorączkowany, co chwila spoglądał ku słońcu, które mu zachodzić nie chciało.
Stary komendant niedomyślający się niczego skinął na Zaklikę aby z nim szedł napić się piwa i siąść do zwykłéj gry w warcaby, która się do nocy przeciągała. Wachmistrz który zamykał bramy i przynosił klucze, zwykle ich jeszcze zastawał zatopionych w grze napozór bardzo prostéj a w istocie pochłaniającéj człowieka który się do niéj przywiąże.
Wieczór był jasny i piękny, i jak zwykle w dniach pogodnych noc nagle po zachodzie słońca zapadać zaczęła. Zaklika grał tak nieprzytomnie, uchem łapiąc najmniejszy szmer dający się słyszéć na zamku, że komendant wygrywający ciągle, śmiał się z niego.
— Co ci dziś jest? kapitanie? — pytał...
— Głowa mnie boli...
Po kilku partyach zaczęli rozmowę. Wehlen fajkę nałożył, noc się robiła ciemna; zapalono świece: Henryka, który zwykle w téj porze przychodził, nie było.
— Pewno mi się wyrwał na miasteczko — odezwał się komendant — bo mu tu nudno, i wolałbym to z lichem — dodał zniżając głos — niż że mi się pod wieżą modli do téj dumnéj pani, któréj w istocie zdaje się że jest królową, i ledwie kogo skinieniem pozdrowić raczy.
Zaklika odwrócił rozmowę...
Na zamku cicho było, godzina o któréj wachmistrz odnosił klucze zbliżała się: zapukano do drzwi.
Stary żołniérz, który wyglądał raczéj na rozbójnika, najemnik który pono przeszedł służby wszystkie niemieckie, flandryjskie i holenderskie nim się oparł w saskiéj, zjawił się blady i z twarzą dziwnie wykrzywioną w progu. Wyraz jéj uderzył Zaklikę: był straszny, usta mu się trzęsły.
Komendant choć go używał, nie lubił, ale że w ostrzejszym rygorze ludzi trzymał, rozstać się z nim nie mógł. Zwał się Wurm.
— Panie komendancie — odezwał się Wurm — mam mu doniéść o ważnym wypadku...