Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Hrabina Kosel tom 2 076.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Milczał długo.
— Co powiesz panie Zakliko? cóś nie dobrego?
— A gdzież na świecie dobre! — rzekł — chodzą już koło domu szpiegi, pytają; chciałem tylko powiedziéć abyś się pani ich strzegła. Nie mylę się, prędzéj czy późniéj zjawi się tu pewnie któś z oświadczeniami przyjaźni: zamknij pani usta.
Hrabina się zmarszczyła.
— Musisz mnie już znać — rzekła — że ja i milczeniem kłamać nie umiem. Miałam odwagę jemu i jéj rzucić obelgą w oczy, będę miéć męztwo powtórzenia to każdemu co słuchać zechce.
— Pani — odważył się dodać Zaklika, choć spuszczeniem głowy dała mu znak że rozmowa ma być skończoną — pani, na cóż ich jątrzyć i zemstę wywoływać? I tak kłamać będą.
Nie odpowiedziała już nic uparta Cosel, z oczów spuszczonych potoczyły się dwie łzy gorzkie. Zaklika wyszedł.
We trzy dni potém młody, ładny mężczyzna kazał się zameldować do hrabinéj.
Był to van Tinen.
Hrabina znała go z tego, iż raz już był do niéj wysyłany dla układów, do których chciał przyjść jak Watzdorf niewczesnemi oświadczeniami gorącéj miłości. Te obelżywe oświadczenie musiała ona znosić cierpliwie, choć ją obrzydzeniem dla nikczemników napełniały.
Przyjęto van Tinena.
Oświadczył najprzód iż się niezmiernie zdziwił, gdy będąc w Berlinie dowiedział się o pobycie jéj tutaj, o którym jakoby wcale nie wiedział wprzódy.
Cosel spojrzała mu w oczy z szyderstwem.
— A gdzieżeś pan był gdym opuszczała Saksonią?
— Ja? — rzekł van Tinen — byłem w Dreznie nawet tego wieczora, gdyś pani pono o mdłości przyprawiła nieszczęśliwą Denhoffowę, ale gdy się to raz uciszyło, nie dowiadywałem się dokąd się pani udać podobało.
— Tak więc się bardzo cieszę — odpowiedziała Cosel — iż mogliście o mnie zapomniéć: nic więcéj teraz nad to nie życzę.