Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Hrabina Kosel tom 2 053.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dlań był urzędowym, ani uśmiechu z ust, bo ten także do urzędu należał.
— Jakżeście mnie poznali? — zapytał Zaklika.
— Tu takich szerokich ramion oprócz króla i was niéma nikt — szepnął Fröhlich — ale cóż wy tu robicie? Słyszałem żeście byli u dworu téj... téj, która upadła...? a teraz?
Zaklika dla utajenia się, odparł żywo:
— Nie było tam co robić! opuściłem go!
— To rozumnie — rzekł Fröhlich — wszystko dobre, ale swój kark zawsze trzeba najwięcéj szanować... cha! cha! niech każdy ratuje się jak może! Powróciliście więc do służby króla? czy może już Denhoffowéj służycie?
— Jeszcze nie — odparł Zaklika — a jakże się ona wam wydaje?
— Mnie? — zapytał Fröhlich — ona mi się wydaje, jak te małe stworzonka czarne, co to skaczą i kąsają, które się zdaje łatwo zgnieść a trudno złapać.
Począł się sam śmiać, i zatknął sobie usta.
— Piérwszy niedoperz którego zobaczycie na balu, to będzie ona. Ładne cacko, ale drogo kosztuje.
Jeszcze mówili z sobą, gdy przechodzący Hiszpan w masce, stanął o parę kroków od nich i widocznie przypatrywać się im i przysłuchiwać zaczął. Zaklika chciał się oddalić, gdy maska się wcisnęła, zajrzała mu pod kapelusz i pochwyciła za rękę.
Fröhlich natychmiast się wysunął.
Z pod czarnéj maseczki poznać nie było można człowieka, który zmienionym głosem począł natarczywie pytać, „co tu robisz? co robisz?“
Nie miał już Zaklika lepszéj odpowiedzi do dania, nad tę którą zbył Fröhlicha.
— Szukam służby — rzekł.
— Ho! to ci się twoja pani sprzykrzyła...
— Nie jest ona panią dziś i sług nie potrzebuje.
Stali właśnie w jednéj z bram zamku wychodzących w ulicę, Hiszpan pociągnął Zaklikę z sobą pod jéj sklepienie, którą kilka mdłych oświecało latarni.
— Szukasz służby, a jakiejżebyś żądał?