Tyle upokorzeń, tyle ofiar wyczerpały cierpliwość aż do rozpaczy. Zuchwalstwo Szweda, który we dwadzieścia lub trzydzieści koni jeździł po zawojowanym kraju, żadnemi się nie otaczając ostrożnościami... budziło oburzenie w umysłach śmielszych wojaków.
Jednego ranku hrabia Schulenburg zameldował się do króla, w chwili gdy był na radzie z ministrami. Starego wojaka zaproszono na nią, ale mówić nic nie chciał, prosząc o osobne posłuchanie.
Flemming, Fürstemberg i inni ustąpili po chwili: zostali sam na sam.
— Cóż mi powiész generale — zapytał August — może szczęśliwą przynosisz nowinę, że Szwedzi wychodzą?
Uśmiechnął się boleśnie.
— Nie, N. Panie — chwilę pomyślawszy odezwał się Schulenburg — byłby może jednak środek pozbycia się ich.
— Przyznam ci się że go nie widzę, chybaby Pan Bóg zesłał wojsko swoje z Michałem Arhaniołem[1] na czele, pod twoją komendę.
— Królu — przerwał Schulenburg — zdaje mi się że z trochą rozpaczliwéj odwagi obeszlibyśmy się bez archaniołów. Szwedów rozsianych po całéj Saksonii jest dwadzieścia kilka tysięcy, garść to tylko, którą jeden śmiałek straszną czyni.
Tego śmiałka pochwycić, a reszta nie będzie dla nas straszną.
— Co ty mówisz? pochwycić? wśród pokoju? nie obawiającego się, ufającego nam!
— To właśnie czyni słuszną naszą zemstę możliwą — odezwał się Schulenburg.
Z oficerami naszéj jazdy schronionemi przy granicy Turyngi rekognoskowałem jego kwaterę. Słabo jest obwarowaną. Mogę nocą napaść nań i porwać go. Zawiozę do Königsteinu... niech go oblegają: nie dam się tam. Zresztą głowa króla ręczyć mi będzie za bezpieczeństwo i podpisze mi naówczas taki traktat jak my zechcemy.
August słuchał z uwagą.
— A jeśli ci się nie powiedzie? — zapytał.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – Archaniołem.