Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 242.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i każdy poczciwy kapłan naśladować by go potrafił, choć doprawdy szlachcicowi polskiemu najwięcej by ten akt pokory kosztował, bo za skórą księżą jest taki stara szerść szlachecka!... Ale z drugiej strony strach podawać na niepotrzebne pośmiewisko suknię kapłana, a ja mam taki nadzieję, mam przeczucie, że go nam Bóg powróci...
— To chyba cudem i twoją modlitwą mój ojcze — odpowiedziała Anna całując jego rękę.
— Wszystko Bogu łatwe, choć nam to się wydaje cudem. Złe czasem, doszedłszy pewnej granicy ostatecznej, samo się zabija i niszczy... bądźmy cierpliwi.
Na te słowa wszedł pan Kasper od niejakiego czasu zmieniony wielce, z głową spuszczoną, twarzą zwiędłą, oczyma wpadłemi — kapucyn spojrzawszy nań, powtóre się zakłopotał.
— A co ci to panie Kasprze — spytał — wyglądasz mi jak z krzyża zdjęty?
— Nic, ot tak nie mam się dobrze, po kościach chodzi czy chorobsko czy starość.
— Trzeba by w złem zdrowiu lepiej o sobie pamiętać — rzekł kapucyn — waćpan nadto już skąpisz na wszystko.
Panu Kasprowi aż oczy błysły gdy tę wymówkę usłyszał.
— Skąpię! skąpię! — rzekł prawie gniewny — no! bo nie mam!
— Ale jeśli ci stryju potrzeba czego — przerwała Anna — mów, mybyśmy się postarali.
— A co ma mi być potrzeba? nic — ot, jak przyszło tak i przejdzie.
Kapucyn chwilę tylko zabawiwszy, spiesząc do swo-