Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 141.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jakiś, w którym go zakamieniły sarkazmy Labe Poinsot, i pojęcia na których podrastał przy matce. Stary kapucyn westchnął boleśnie, zamilkł, i po cichu odchodząc, zostawił go samemu sobie.


XIII.


W ozdobnych pokojach od czoła jednego z pałaców ulicy Senatorskiej, przechadzało się dwóch ludzi o szarej wieczornej godzinie. Służący zapalali świece w żyrandolach i przygotowywali się do przyjęcia widać spodziewanych gości. Apartament, w którym się to działo, świeżo był obity, przystrojony, i świecił przepychem, pragnącym więcej popisać się bogactwem niż smakiem.
Znać w nim było człowieka, co myślał jakby z ust wywołać wykrzykniki: musi być panem.
Wielka sala cała wybita była adamaszkiem zielonym w kwiaty, w złocone oprawnym ramy, firanki podobne z frędzlą złocistą osłaniały okna, żyrandole świeciły od szkieł i bronzów, liberja strojna w pończochach i trzewikach zwijała się w wielkiej liczbie.
Gospodarzem w tym wspaniałym domu był Włoch ów, Cerulli, któregośmy już widzieli u podskarbiego i podczaszyca, co tak nagle znikł z Warszawy, a teraz bezpiecznie powrócił i znów dom otwierał na większą jeszcze niż pierwej stopę.
Towarzyszem z nim rozmawiającym był cavaliere Fotofero, czarno strojny, wyelegantowany, z dość zafrasowaną minką. Oba ująwszy się pod ręce chodzili po sali wielkiemi krokami, wiodąc z sobą żywą rozmowę.