Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.1,2 156.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Obejrzał się nawet parę razy na Frascatellę obok siebie siedzącą, która nieustannie w niego wzrok wlepiony miała, i zaczynał coraz uważniej jej przypatrywać.
Śliczne to było dziewczę, ale jej piękność więcej uderzała oryginalnością swoją niż prawdziwie idealnym typem. Przy kruczej czarności włosach, których niezmierne sploty okrywały głowę, podpięte po włosku wielkiemi złocistemi szpilkami, miała twarzyczkę białą, matowej bladości, przezroczystość i delikatność cery nadzwyczajną, maleńki kształtny nosek, usta bardzo drobne i pełne wyrazu, a oczy niebiesko-zielone, koloru morza. Nie wiem czy ta ich barwa przypominająca głębie, które czarodziejsko pociągają ku sobie człowieka, czy wyraz szczególny smutnawy, myślący, czyniły jej wejrzenie niepojęcie ujmującem. Tworzyło to razem całość osobliwszą, dziwaczną, której wielkiego wdzięku odmówić nie było można. A na twarzyczce tyle się razem zmięszało ognia, życia, dowcipu, tęsknoty, zamyślenia, smutku! Niewielkiego wzrostu, bardzo kształtna, zwinną być musiała jak ptaszek, zręczną jak sarneczka; oczy jej latały, kręciły się, usta uśmiechały, wśród tego tłumu ona jednak zdawała się nie należeć do niego, i czemś być wyższem i lepszem.
Strój jej nie był bogaty, ale tak smakownie i umiejętnie ułożony, że wdzięk jej jeszcze podnosił. — Miała suknię koloru purpurowego z białemi koronkami, wielką różę we włosach, w ręku prześliczny wachlarzyk z słoniowej kości i miniatur, cały strojny w strusie pióra, tym wachlarzykiem wywijała jak bronią. U pasa, na łańcuszku zatknięty był mały sztylecik w bronzowej oprawie, który jej nigdy nie opuszczał.
Alfier wpatrywał się i wydziwić jej nie mógł, ale i