Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.1,2 077.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stara poważnie — że wszystko to jakoś robicie za wcześnie. Jeszcze bym ja ciebie w to wielkie miasto, o którym mówią, że to teraz Sodoma i Gomora — nie puściła tak rychło, mógłbyś gdzieindziej pouczać się trochę, a z biedy choć podróżować, albo wojskowego skosztować życia.
— Mnie się babunieczku już co innego marzy — spiesznie przerwał młody chłopiec. — Cuda prawią o tej Warszawie, zowią ją małym Paryżem; tak się tam bawią wesoło, ochoczo, tyle ślicznych dam, tyle otwartych domów; dla czegóżbym nie miał jak inni wejść na dwór królewski i służąc królowi i krajowi, młodych moich lat użyć?
— Michasiu! ej, Michasiu — smutnie a poważnie odezwała się staruszka, już wcale nie żartobliwym tonem — martwi mnie doprawdy to co mówisz, widzę że nie myślisz tylko o zabawie, a świat i życie, serce moje nie zabawka to wcale, to poważne, to święte dzieło, do którego ze skruchą w sercu przystępować potrzeba jak do ołtarza ofiary... wszak i ono ofiarą być powinno.
— Kochana babunieczko — całując ją w rękę i przymilając się przerwał Michał, teraz się to inaczej widzą te rzeczy, czasy się odmieniły! może to kiedyś tak bywało, ale dziś! dziś! piękniebym się wyrwał, żebym chciał wskrzeszać dawne, wyśmiane obyczaje.
Starościnie pobożna łza zakręciła się w oku.
— Róbcie sobie co chcecie — rzekła z cicha — ja do waszych rad nie należę, a wy mnie starej nie posłuchacie... na co wam darmo mówić! Tak, masz racją... inne to, inne czasy, wyście teraz w przekonaniu waszem rozumniejsi bez wąsów, niż my pod siwizną; kierujcie