Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 188.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jąc się w duchu, co tu było tak znakomitego, by uwielbiać aż potrzeba?
Dla Wiktora widok to był rozrzewniający i podbudzający razem. Pod wpływem tych fresków stał się innym. Zapomniał na chwilę o téj pięknéj jak anioł istocie, która słuchała go drżąca i przejęta. Natura artysty zbudziła się w nim i zadrgała na widok dzieł, które były więcéj niż utworami sztuki, bo pomnikiem chwili niepowrotnéj w artystyczném życiu naszego świata.
Przebrzmiały te piękne dźwięki, ale echu ich dusza pobożna artysty z rozrzewnieniem cześć złożyć musiała. Chwilę Wiktor żył jakby w tych, co tu z trwogą i nadzieją kréślili piérwsze karty księgi, która nigdy dokończoną być nie miała.
— Nie umiałam nigdy wypowiedziéć tak dobrze com czuła, patrząc na te obrazy — odezwała się Liza, gdy umilkł. — Historya ich nie jest mi obcą. Obudzały one we mnie tęskne uczucia. Siaduję godzinami, patrząc na nie. Wyobrażałam sobie nieraz, z jaką gorączką i trwogą przystępowali młodzieńcy do téj walki z zadaniem, którego czuli zuchwałość. Freski zestarzałe zdają się jeszcze niedawne i świéże, choć ci, co je tu w dniach swéj młodości rzucili, dawno leżą w grobach ostygli. Więcéj niż pół wieku minęło może i cicho tu jak w grobie. Żyją tylko widma te, wywołane miłością wielką.
Słowo to wyrwało się pani Lizie mimowoli i rumieniec z niém na twarz wystąpił.