Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 128.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Poeta wpatrzył się w nią długo, z milczącém uwielbieniem i zachwytem artysty, gdy Wiktor tymczasem wesoło z nią rozmawiał, usiłując cóś znośnego utargować do jedzenia.
Fiaskon z winem, chléb i sér tarty zjawiły się naprzód na grubéj, szaréj serwetce. Dziéwczę więcéj miało ochoty do rozmowy, niż do posługi.
— Teraz — odezwał się, zasiadając u stołu, Emil — rozumiem dlaczego wybraliście sobie tę tratoryjkę. Najgorszy obiad może smakować, przyprawny takiemi oczami.
— A! a! — odparł Wiktor, chléb łamiąc. — Wierzcie mi, że te śliczne oczy w inny sposób mnie nie ciągną, tylko jako model, jak obrazek! Wiek w którym piérwsza lepsza twarzyczka, namaszczona młodością, obudza szały i namiętności, dla mnie już przeszedł.
Kończył te słowa, gdy w progu, szybkim nadbiegający krokiem, ukazał się pan Ferdynand. Obejrzał się, zobaczył siedzących, skrzywił się i prawie chciał cofnąć; ale go już widziano, uciec nie wypadało.
Wiktor, poznawszy go, rozśmiał się z politowaniem.
Milczący w większém towarzystwie, szczególniéj przy kobiétach, Fernando w męzkiém kółku poufałém mówił chętnie i był wesołym koleżką.
— A! panowie tu? — zapytał zmieszany nieco, jakby nie wiedział co powiedziéć.