Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 119.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Rzecz niepojęta! — szepnęła księżna, ręce składając. — Przebacz mi pan, przepraszam go! Nie byłam panią siebie. Prawda że mi pan niedorzecznéj ciekawości mojéj za złe nie weźmiesz?
I podała rękę stojącemu w zadumie Wiktorowi, który zwolna zbliżył do niéj usta, pocałował ją z uszanowaniem, skłonił się i wyszedł.
Księżna została w miejscu zmieszana, nierada z siebie, zasmucona. Zdawała się wyrzucać sobie niepotrzebną tę ciekawość. Rysy jéj, zwykle wypogodzone, powlokły się wyrazem wewnętrznéj jakiéjś boleści.
Rzuciła się na fotel i zadumała, tak że wchodząca wierna jéj Kunusia, trochę przelękła, musiała ją z tego stanu niezwykłego wywołać pochwyceniem za rękę i wykrzykiem:
— Co pani jest?
Księżna, uśmiéchając się, podniosła ku niéj oczy i szepnęła cicho:
— Nic, nic, Kunusiu kochana. Ot tak... trochę jestem zmęczona.
Przyjaciółka, powiernica, sługa, kuzynka, Kunusia była nieco starszą od księżny, a, jak to się zwykle składa, gdy dwie osoby długo z sobą żyją razem — przybrała w obcowaniu z nią cóś z jéj ruchów i wyrazu twarzy. Niepiękna, miała oblicze spokojne i uśmiéchnięte, oczy rozumne... Dosyć słusznego wzrostu, silna, zdrowa, ubrana starannie, ale bez żadnéj pretensyi, skromna i naturalna, była sympatyczną bardzo i widząc ją,