Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 110.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ty. Z całą swoją ekscentrycznością, trochę śmiészną, gdy chce, człowiek to bardzo miły.
— A! a! — szepnęła Liza, jakby wyzywając do dalszych zwierzeń.
— Odbyliśmy z sobą parę przechadzek — mówił brat. — Zna doskonale wszystkie Rzymu zakątki. Mówi po włosku, jakby się tu urodził; nauki ma wiele, a nie pedant, dowcipu dużo...
— Ale któż to jest przecie? — wrzuciła siostra.
— Tego ci nie umiem powiedziéć — odezwał się Ferdynand. — Wyciągnąć z niego nic niepodobna. Cóś musi być w jego przeszłości do tego milczenia zmuszającego. Ze wszystkiego jednak wnosić można, iż nie jest takim demagogiem, na jakiego wygląda. Więcéj lat musiał spędzić w salonach, niż na ulicy.
Szli zwolna. Zadumana pani Liza pytań już więcéj nie zadawała, a powróciwszy do domu, natychmiast, skarżąc się jeszcze na ból głowy, pobiegła zamknąć się w swoim pokoju. Pan Ferdynand, spojrzawszy na zégarek, wymknął się pocichu na wieczorną przechadzkę.
Z osób pozostałych w salonie księżny Teresy, po wyjściu pani Lizy, piérwszy wysunął się z angielska bez pożegnania hrabia Filip. Nie mógł jeszcze strawić tego, że poeta, którego nie cierpiał, zaliczył go do odpadków ludzkości... jego, który sam się liczył do reprezentantów jéj wyboru!
Jedynym urokiem, jakie towarzystwo to miało dla niego, była pani Liza; nie miał więc już tu