Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 017.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Twarz piérwszego z nich swą powagą ufność budziła, drugiego niepokój i obawę.
Wczasie tego milczenia — przelotu anioła — siwowłosy stał jakby się modlił, mały jakby chciał szydzić, a czuł się jakąś potęgą silniejszą niż on skrępowany.
Cała jego postać wyrażała walkę z tą potęgą któréj oprzéć się nie mógł, a przeciw któréj bezsilnie się buntował. Ciekaw tego co jego towarzysz doznawał, wpatrywał się weń bacznie, uroczystym spokojem jego upokorzony.
Siwowłosy patrzył wpół zmrużonemi oczyma na niebo i kopułę św. Piotra; towarzysz spuścił wzrok w małą uliczkę pustą, nad którą balkonik jak gniazdo jaskółcze był zawieszony.
W ogródku, którego bujna roślinność z za murów odrapanych rwała się dogóry ku powietrzu i słońcu, woniały rozkwitłe krzaki jaśminu i gardenii. Schylony ku ziemi, upajał się ich zapachem.
Ale tuż zblizka zalatywała z ulicznéj, niewidzialnéj kuchenki frittura i strutto wieczerzy i mieszając się z témi wydechy niebieskiemi kwiatów przypominały, że na ziemi raju niéma.
Siwowłosy, który się nie schylał tak nizko, czuł może tylko gardenii wonie; drugiego dusiła frittura.
Nie byli sami na balkonie.
We drzwiach, z saloniku na balkon wiodących, stała kobiéta w prostéj, białéj sukience, cień niby