Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 139.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Liza pochwyciła go za rękę.
— Na Boga, on tego niewart, ani mi się waż! Mniebyś tém zaszkodził. Zabiję go ja moją wzgardą.
To mówiąc i drżąc jeszcze, poszła do zwierciadła poprawić włosy i chwyciła w dłoń wody, aby obmyć oczy. Brat stał nieruchomy, nieszczęśliwy.
— Najlepiéj będzie Rzym opuścić — szepnął.
— Zobaczymy, być może, nie w téj chwili jednak — odezwała się Liza. — Uznałabym się zwyciężoną. Nie! nie!
Ferdynand już nie śmiał powiedziéć nic więcéj. Dopiéro po obiedzie, gdy sami zostali w salonie, odważył się ją spytać:
— A Wiktor... czy masz jakie zamiary?...
Spojrzała nań bystro.
— Wiktor jest i będzie moim przyjacielem, moim bratem, niczém więcéj. Wiesz żem postanowiła nie wychodzić za mąż, ale mogę szanować i kochać człowieka, nie oddając mu się. Wiktor jest moim przybranym bratem.
Ferdynand nie śmiał się sprzeciwiać; pocałował ją w rękę.
— Uspokuj się — rzekł — ja ci w niczém nie będę zawadą i przeszkodą. Wiész jak cię kocham, a dla ciebie i jego ukocham jak brata. Ale, Lizo moja, co powié świat?

— Świat? niech powié co zechce... z uśmiéchem przyjmę jego potępienie.