Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 138.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Długi czas pozostawszy tu z myślami swemi, przypomniała sobie nareszcie potrzebę powrotu do domu. Nie wiedziała sama co powié i jak się wytłumaczy bratu, lecz musiała go przestrzedz, aby i on zerwał wszelkie z hr. Filipem stosunki.
Doszedłszy na Via Sistina, postrzegła dopiéro, iż się spóźniła na obiad, co się jéj nigdy prawie nie trafiało. Ferdynand niespokojny powitał ją w progu i, spojrzawszy na twarz zbladłą, na oczy rozognione i jakby obłąkane, a od łez zaczerwienione, przestraszył się mocno.
— Lizo, co ci się stało?
— Nic. Pójdź ze mną na chwilę do mojego pokoju — odparła żywo.
Ferdynand, strwożony, pobiegł za nią. Zamknęła drzwi i, zrzucając z siebie okrycie, poczęła gorączkowo:
— Nie łaj mnie! Byłam w pracowni Wiktora.
— Sama?
— Sama — odparła, marszcząc brwi — bo inaczéjby mnie pewnie do niéj nie wpuścił. Był to krok może zuchwały... ale mniejsza o to, jak go ludzie osądzą. Hrabia Filip pozwolił sobie mnie szpiegować i gdym wychodziła, czekał na mnie... Dałam mu raz nazawsze odprawę — dołożyła z energią. — Mówię ci o tém, abyś od tego dnia z nim zerwał.
Ferdynand słuchał, jakby uszom nie wierzył własnym; nie umiał odpowiedziéć.
— Mam go wyzwać? — zawołał po namyśle.