Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 131.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

krajobrazu dla nikogo, tylko dla siebie. Opiérałem się bardzo długo pomysłowi, który, jak zmora, piersi mi dusił, sen odganiał, ochotę do życia odbiérał... Musiałem wkońcu uledz nie pokusie, ale nasłaniu jakiegoś złego ducha, co pragnął mnie dowodem méj bezsilności upokorzyć.
— O, panie! — przerwała Liza — ja sędzią nie jestem, czuję tylko i tłumaczę wrażenie. Ale obraz ten uczynił na mnie wrażenie wielkie, uprzytomnił mi początek piérwszéj pieśni. Jest przepiękny!
— Pani raczéj jesteś przełaskawą! — odparł Wiktor.
Zapatrzywszy się jeszcze chwilę na las, pan Liza wstała i poszła powolnym krokiem oglądać rozwieszone szkice. Wiktor postrzegł w téj chwili stojący na sztaludze rysunek, który wystawiał sarnę Lizę... bez twarzy.
Nie mógł usunąć go bez zwrócenia jéj uwagi, rachował na szczęście jakieś, iż go nie dostrzeże Poszedł za nią, tłumacząc jéj kartony, w nadziei że ją tak poprowadzić potrafi, aby nie pokazywać tego szkicu, w którym mogła się jeżeli nie poznać, to domyśléć siebie.
W tym obchodzie pracowni oboje piérwszą stracili nieśmiałość. Pani Liza rozweseliła się, zapomniała o niebezpieczeństwie, na jakie się naraziła; on także pod wpływem szczęścia, które mu się uśmiéchnęło, odżył... W chwili gdy się najmniéj tego spodziéwał, Liza nachyliła się ku ry-