Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 117.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nazajutrz widziéć się nie dał i wieczorem u p. Lizy się nie stawił. Było to trochę dziwném.
Zdawał się unikać towarzystwa, a pomimo to na przechadzkach i wycieczkach spostrzegano go ciągle krążącego zdala, zdającego się szpiegować każdy krok Lizy i Wiktora.
W kilka dni znowu, jak gdyby zmienił zamiar, ukazał się na wieczorze u księżny, milczący, zły, lecz zamknięty w sobie. Jeśli był zmuszony się odezwać, żółć mu z ust wypryskiwała. Z Wiktorem przywitał się zdala i zimno.
Przyrzeczenie, dane dawniéj Lizie, oprowadzania jéj po muzeach i objaśniania dzieł sztuki, spełniał Wiktor ciągle prawie, znajdując w tém największą rozkosz. Nie wahamy się użyć tego wyrazu; cudowne bowiem, jakby uśpione poczucie dzieł sztuki, smak wrodzony do tego co było prawdziwie piękném, rozwijały się w coraz większym blasku w Lizie, a Wiktor był tém zachwycony. Często ten mniemany nauczyciel zdumiony milczał, gdy ona w uniesieniu wskazywała mu nowe strony w tych dziełach, które on znał dawno, a nie widział ich nigdy. Nawzajem Liza postrzegła otwiérające się przed sobą światy nowe, które on magiczném słowem przed nią odsłaniał. Godzili się prawie zawsze i dopełniali wzajemnie.
Często nad jednym posągiem, u jednego obrazu trawili godziny, przechodząc z niego na coraz nowe przedmioty. Z tych wycieczek Liza wracała rozmarzona, więcéj spragniona niż nasyco-