Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 113.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

poeta — i my mamy dla rzeźby nowéj wdzięczne i wielkie zadania. Możeż być co trudniejszego a piękniejszego zarazem, nad postać Chrystusa, wcielonego Boga, wszechmogącego a cierpiącego dobrowolnie, z wyrazem bólu razem i potęgi? Niedosięgniony to ideał, który zarazem musi być najwyższą pięknością, największą mocą i najcudniejszą pokorą.
Hrabia Filip, wierny swéj roli, syknął.
— Za pozwoleniem — rzekł — zastrzegam się, że bezbożnikiem nie jestem, ale zaprotestować muszę przeciwko piękności Chrystusa, na mocy najdawniejszych dokumentów. Niéma wątpliwości, że w piérwszych wiekach tradycya, która się w Celsyuszu odbiła, przedstawia go nam jako wątłego i wcale nieuderzającéj niczém postaci. Piérwsi chrześcianie znajdowali, iż to właśnie było opatrznościowém, umyślném, że Bóg nie chciał przywdziać ciała i powierzchowności ujmującéj. Stał się umyślnie biédnym, niepozornym.
— Wiémy o tém, iż czas niejaki takie było mniemanie — odparł Wiktor — a jednak wizerunki najstarsze, niewątpliwie z III-go lub IV-go wieku pochodzące, przedstawiają go nam już idealnym, jakim pozostał do dziś dnia. Któż nie zna tego cudnego profilu, dobytego z katakumb?
— Jeżeli to nie apokryf — szepnął hr. Filip.
— Że téż hrabia niczemu wierzyć nie chcesz — wtrąciła gospodyni.
Filip zamilkł pokornie.