Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 084.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ale są i wcale niczego; zblizka zaś, mospanie, oliwą je czuć i bodaj czy się one kiedy umywają. Przytém żenić się tu nikomubym nie życzył, bo stare baby łysieją i bardzo brzydko wyglądają.
Śmieli się niektórzy.
— Ma dalipan słuszność pan Pelukowski — potwierdził hrabia Filip. — Niéma kobiét, jak Polki nasze!
— Zatém ja jeszcze raz nieobecnych zdrowie wnoszę — zawołał szlachcic zaanimowany. — Co prawda, to prawda..! A niedość że piękne i poczciwe, ale mosanie i to coś znaczy, że dłużéj one trwają. Tu panie po trzydziestu latach już ani patrz na kobiétę... wąsy goli — a nas... Hej! hej! dobrodzieju, i cztérdziestówka jeszcze hoża.
Ze śmiéchem i zapałem toast przyjęto i wychylono. Szlachcic był wesół i dumny.
Zaczynało się robić ciemno, i jak to bywa w krajach gdzie powietrze jest czyste, noc nagle zapadała. Zapalono światła.
— Byle nas, mospanie, w powrocie rozbójnicy nie zaskoczyli — rzekł Pelukowski.
— Nie mamy się czego obawiać. Powracamy razem, a jest nas tylu, że się na nas rzucić nie ośmielą — rzekł Filip. — Na zakończenie jabym poncz życzył.
— Nie, ten nas dorznie — rzekł szlachcic doświadczony; — trzymajmy się już wina i... zdrowie gospodarskie!
Wypito i to zdrowie ochotnie. Nikt nie uwa-