Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 076.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rozjaśniało się i drżące blaski nikły, by się powtórzyć to bledsze, to silniejsze.
Gwałtowny wicher, który uginał i łamał drzewa, wkrótce przyniósł chmurę, burzę i ulewę. W stronie, z któréj one przyciągnęły, niebo się rozjaśniać zwolna zaczęło. Cichy dészcz padał jeszcze, a hrabia Filip przybył z uspokajającą wiadomością, że namiot, z którego niepotrzebnie się wyniesiono, osłoniony drzewy, doskonale wytrzymał katastrofę i deser nienaruszony czekał na gości, wraz z czarną kawą.
— Że deser nienaruszony, mości dobrodzieju — szepnął szlachcic do Aureliusza — bardzo mnie to cieszy; ale ja jestem naruszony... Zaciekło mi za kołniérz, nogi jak w kąpieli i garnitur, słowo daję, przepadł.
Księżnę Ahaswerę nierychło było można namówić do powrotu, bo grzmoty jeszcze się zdala odzywały niekiedy, jakby wracać chciały z nową siłą.
Tymczasem przez wnijście potok gwałtowny płynąć przestał i mokrą ziemię służba wyłożyła kamieniami tak, aby suchą nogą wydobyć się ztąd było można. Powietrze odświéżone zachęcało, aby się ztąd wydobyć. Ferdynand jął się gospodarzowi czynnie pomagać i był w swoim żywiole, bo gospodarować lubił. Całe więc towarzystwo poczęło ostrożnie powrót do namiotu. Wiktor, który nie opuszczał ani na chwilę Lizy, prowadził ją znowu.