Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 058.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Księżna, poznawszy artystkę, do któréj zbliżyć się pragnęła, zastąpiła jéj drogę.
— Pozwól pani — zawołała ze swą zwykłą uprzejmością — to jakiś nadzwyczajnie szczęśliwy traf tu ją sprowadził. Jest nas tu gronko ziomków, choć nieznajomych, a ręczę pani, że gospodarz będzie bardzo szczęśliwy, gdy nasze towarzystwo zechcesz powiększyć.
Kobiéta cofnęła się, patrząc dziko na nadchodzące.
— Przepraszam — odparła dumnie — to być w żaden sposób nie może.
Skłoniła się i w stronę się rzuciwszy, znikła pośród zarośli. Chód tylko jéj żywy, gorączkowo przyśpieszony, przez chwilę krótką słychać było. Wiktor, zobaczywszy Lizę, nie gonił już za uciekającą. Obie panie, zdumione ostrą i prawie niegrzeczną odmową, patrzyły na Wiktora, jakby tłumaczenia od niego wyglądały.
— Mościa księżno — rzekł cicho Gorajski — muszę zdradzić tajemnicę, abyście panie hrabiemu o spotkaniu nie wspomniały. Ta pani — wskazał w stronę w którą odeszła — ta pani, którą tu dziwny jakiś fatalizm w téj chwili nasłał, to.... niegdyś żona hr. Filipa.
Obie słuchające krzyknęły zdziwione.
— Trzeba było wypadku, aby, nie wiedząc o nim, zaszła aż na miejsce, gdzie się oko w oko spotkali.
— A hrabia Filip? — spytała księżna.