Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 055.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że go nie szukałam, że gdybym wiedziała że tu go spotkam... mijałabym Rzym i Włochy.
Szybkim krokiem poczęła iść, byle się tylko od miejsca tego oddalić. Wiktor nie chciał jéj w tém rozdrażnieniu i prawie nieprzytomności porzucić. Biegł za nią śpiesznie.
Odwróciła się z przestrachem, słysząc kroki jego za sobą, chwyciła za głowę, a zobaczywszy iż nie kto inny, tylko Wiktor, z wyrazem współczucia i troskliwości, szedł za nią — stanęła. Odetchnęła ciężko.
Była tak jeszcze przerażona spotkaniem, iż drżała, szukając ręką podpory jakiéjś.
Wielki głaz, okryty mchami, leżał tuż; rzuciła się nań, czując się osłabłą.
— Los mnie ściga — zawołała zniżonym głosem, w którym jakby łkanie czuć było.
— Jest w tém trochę mojéj winy, iż się to stać mogło — przebąknął Wiktor.
— Pańskiéj? jakim-że sposobem? — przerwała.
— Tak jest, mojéj — począł Wiktor — zaraz to pani wytłumaczę. Hrabia Filip widział mnie owego wieczoru na Monte Pincio, rozmawiającego z panią... dał mi do niéj polecenie, a ja go nie spełniłem, przez... nie wiem dlaczego, bo nie przez złą wolę.
— Czego ten człowiek mógł chciéć odemnie? — zawołała gwałtownie kobiéta. — Między nami niéma nic, nic wspólnego!
— O stosunku jego do pani nic nie wiem —