Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 030.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kroić i obcinają sobie skrzydła. Obrzydliwa trywialność i pospolitość górą!
— Na to ratunek gotowy — wtrącił Wiktor. — Możemy się cofnąć w ubiegłe wieki i powrócić do arcydzieł.
— Które należały do innych epok, do innego, umarłego świata, były owocem ich pojęć, potrzeb, życia — zawołał prędko Emil Marya. — Są to arcydzieła, ale potrzeba wyjść z siebie i stać się innym, starym człowiekiem, aby je ocenić i zrozumiéć.
— Arcydzieła są wiekuiste — szepnęła księżna.
— Wiekuistego niéma nic na ziemi — mówił poeta coraz żywiéj. — Nawet arcydzieła są znikome. Nie mogą one w zupełności odpowiadać wymaganiom coraz rosnącéj, czy przerastającéj cywilizacyi.
Paradoks ten, trącący herezyą, śmiałością swą zwrócił wszystkich oczy na poetę, który rad był ze sprawionego wrażenia.
Księżna Ahaswera podniosła się nieco z kanapy, chcąc się lepiéj przysłuchać dalszemu wywodowi założeń swojego teraźniejszego protegowanego.
Emil Marya ciągnął daléj, głos podnosząc:
— Ani Wenus medycejska, ani Apollo belwederski, ani owo sławne torso, które Michał Anioł uwielbiał, mojéj potrzebie dusznéj nie odpowiadają. Linie są cudowne, rysunek, czysty niedorównany, wykonanie mistrzowskie, a jednak cóż