Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 504.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

matki nie miała nikogo, coby ją przytulił, coby przygarnął ku sobie, ukochał i przyznał się do niéj.
Sołoducha wzięła za przestrach, co było tylko silném uczuciem wyrywającego się serca.... O! rodzina, czarodziejskie to słowo! Ile w niém ukrytych leży radości, ile pociech, ile węzłów łączących nas przez nią ściśléj ze społeczeństwem całém... Jest to niejako ogniwo łańcucha wielkiéj całości, od któréj oderwani, błąkamy się nie wiedząc co począć z życiem. Kto nie miał nigdy rodziny, kto nie uczuł słodkiego uścisku brata, ojca, krewnego, jakże marzy o nich i jak gorąco ich pragnie!
— Co tobie dziewczyno? — zapytała się po chwili Sołoducha — czy ty się tak boisz? No! to ruszaj ze mną! ja cię przechowam, nie masz się czego lękać.
— Ja? bać się? a czegóżbym się swoich obawiać miała? — odezwała się dziewczyna — toż to moi! to moi!
Sołoducha oburzyła się.
— Jacy oni twoi? Pluń na marę! poganie! ne chresty! Matka twoja była chrześcianka, a ojciec obwiesił się nie chcąc ci być ojcem: czémże oni twojemi być mają?
— Bracia ojca! — jęknęła dziewczyna.