Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 436.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chciałyśmy to zobaczyć, co się z wami dzieje, choć to my się nie znamy... ale.
— Bóg zapłać — odparła Marysia — a cóż ma być: haruję i żyję.
— Patrzajcieno, patrzajcie — szepnęła Filipicha — jak to u niéj czysto i porządnie: i ogień na kominie i wiadro pełne i umieciono..., a któż tobie pomaga?
— Nikt! nikt — tęskno odpowiedziało dziewczę — dwie ręce, trzecia głowa; a ktoby to chciał pomódz sierocie? Ratajowie czasem najrzą, więcéj nikt; ot, Pan Bóg i nieboszczka matka moja.
Filipicha, która wspomnienia nawet nieboszczyków się obawiała, przeżegnała się skwapliwie, odganiając nieostrożnie wyrzeczone słowa.
— Siadajcie, — dodała Marysia zmiatając im ławę fartuszkiem, a nie śmiejąc się pytać kobiet, co były za jedne; — Bóg zapłać, żeście przyszli choć słowo przemówić; wy nie wiecie, jak to ciężko być saméj!
— A już to prawda — odpowiedziała młodsza — ja i nie wiem, jak wy tu wytrzymujecie; tak tu straszno i cicho być u was musi.
— Tylko, że nieludno — odezwała się Marysia uśmiechając, — ale mi tu wróble swoim językiem ca-