Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 425.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co to gadać, — odważnie jakoś, wstając z za stołu i nakładając czapkę na uszy, dodał Filip — po sprawiedliwości, nie komu się opiekować tą sierotą tylko nam. Rodzonéjże siostry dziecko zostało sierotą; opuścić, wstyd i grzéch, a gdyby kto inny wziął, to palcami nas będą wytykać.
— To cyganię, cyganię! — zakrzyknął Maxym — co ty mówisz siostry dziecko! Ojciec się jéj zaparł... krew niewiary! Niech się idzie włóczyć za swojemi, nam nic do tego.
— A pewnie, że tak! — dodała Maxymicha; a żona Filipa spoglądając kwaśno na męża, szepnęła:
— Czy to my już tak bogaci, żebyśmy mieli cudze dzieci brać na głowę; patrzajno, żeby twoim chleba stało!
Filip ruszył ramionami, pokiwał głową, wcisnął czapkę głębiéj na uszy, węzełek zarzucił na plecy, siekierę za pas zatknął i fajkę u pieca zapaliwszy wyszedł do wozu, który już stał przed sienią zaprzężony.
Pozostali milczeli długo; ale że się już nie było z kim spierać i pierwszy niepokój ich ominął, zaczęli wszyscy myśléć o sierotce, jak to ona sama tam została i rady sobie daje. Nie śmieli tylko ust