Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 378.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ja sierot, wychowanych we dworze... Marysia będzie ładna... twarz ją zgubi: wolałabym żeby z głodu zginęła a poczciwie. Ot, wiécie co Sołoducho... wy ubodzy jak ja, swoich dzieci nie macie, bądźcie wy matką Marysi.
Na te słowa wyrzeczone z wysiłkiem, na które rozpacz tylko zdobyć się mogła, Sołoducha porwała się z siedzenia, a dziad z posłania swego, i oboje krzyknęli coś niezrozumiałym głosem z podziwienia. Chwila milczenia złowróżbnego nastąpiła po ich wykrzyku, który nietyle oznaczał wstrętu i niechęci, co jakiegoś przestrachu i zdumienia. Dziad i baba spojrzeli po sobie ukradkiem, a białe oczy Rataja choć ślepe, w stronę żony się zwróciły.
Motruna uchwyciła trochę powietrza i niedając im odpowiedziéć, ciągnęła daléj:
— Ona was nie objé przecie, a za troje zrobi; takiego dziecka drugiego nie ma tu na wsi; na nią i chatę zostawić można i posłać i powierzyć, bo wszystko zrozumié, a cicha, a pokorna! Mielibyście sługę za kawałek chleba, i dziecko gdyby własne.
Starzy milczeli jeszcze.