Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 296.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szczęściem dla niéj, wychodził właśnie z kulem słomy na plecach; gdy mu zastąpiła drogę.
— O! Filipie braciszku — zawołała, chwytając go za świtę — zaczekaj chwilę, niech choć twój głos usłyszę.
Filip się uląkł siostry, ale zatrzymał.
— Czego ty chcesz? — spytał.
Motruna poczęła od płaczu, za którym ledwie przemówić mogła.
— Patrz — rzekła nakoniec — miejcie litość, kiedy nie nademną, to nad moją dzieciną. Nie mamy już co jeść w chacie. Tumry opuścił ręce, jakby go na śmierć prowadzili, do niczego się nie bierze. Jeszcze na biédę cyganie przyszli i głowę mu zawracają; pełna ich chata! Ja się tak boję, a on ani zważa.
— A cóż ja ci na to poradzę? — spytał Filip.
— Dajcie co choć dla dziecka! Ja głodna, i ono się nie pożywi odemnie; gdyby choć mléka kropelkę, gdyby choć co dzień kawałek chleba!
Filipowi łzy zakręciły się pod powieką, jakoś mu serce zastukało w piersi, i zawołał nienamyślając się długo:
— No! chodź za mną!