Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 207.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

li dobréj rady posłuchać, tobyście tak rąk nie opuszczali... Jak człek się kręci, to mu na sercu lżéj jakoś... Dobranoc Motruno!... Ja tu niedaleko przenocuję...
Motruna znowu spuściwszy głowę nic nie odpowiedziała Jankowi i zapatrzyła się w pałający ogień, który dwie łzy toczące się po jéj twarzy oświecił... Żegnała niemi kobietę, któréj fantazya więcéj niż serce związała ją na wieki z losem cygana.
— I ona umarła! — mówiła w duchu. — Czasem mi na myśl przychodziło, że powróci, że pomoże, że się choć ona ulituje... Bóg ją wziął, żeby i tę nadzieję nam zabrać.
W takich myślach, dając wygasnąć ogniowi i pozastygać garnkom, biédna żona cygana przetrwała do późna; wśród ciszy nocnéj słychać już było trzecie kogutów pianie na wsi, gdy sen powieki jéj zmrużył.
Ze dniem zjawił się znowu Janek, który poleciał był do swojéj chaty pokazać się braciom i wrócił dopomódz Motrunie ogień naniecić.
Zdziwił się spostrzegłszy ją uśpioną na tém miejscu, w którém wczoraj porzucił z wieczora: ogień