Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 186.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

było płacić drogo znojem i gniewem, który nie miał się wylać na kogo, bo z przed nich uchodziła wioska, omijając cygańską chatę, cygańską żonę i cygana z daleka.
Ale czy byli szczęśliwi oboje?
O! innato marzyć o szczęściu, a inna miéć je w dłoni; ono jak motyl mieni się rychło w poczwarkę, któréj opadają skrzydła. W swych schadzkach wieczornych, w piérwszych chwilach po poznaniu, nie domyślali się oboje, ilą łzami przyjdzie okupić zbliżenie się do siebie i wspólne życie. Motruna choć kochała Tumrego, zamyślała się często o swobodniejszéj doli dni młodych! łzy jéj wyciskał ten rozbrat ze wszystkiemi, to jéj wygnanie ze środka rodziny, która się rozstąpiła przed niemi. Często wśród nocy wzdychała, a sen nie przychodził, i żałowała przeszłości: a gdy na pamięć przyszło przekleństwo ojca, dreszcz przelatywał po niéj. To znowu myślała o jutrze, o zimie, o długich może latach, które w téj pustce spędzić będzie potrzeba, męcząc się i patrząc na cudze męczarnie, — chwytała się za głowę przerażona i wylękła.
Ale wracać się nie czas już było!
Przed sobą miała jeszcze może wygnanie, opu-