Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 172.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Filip potrząsł głową.
— A jak my mamy odmienić, co ojciec postanowił? On umarł z wolą swoją i nie ma go, żeby ci przebaczył! To nie my, to on rozkazuje; na to sposobu nie ma!
— Nigdy! nigdy! chwytając się za głowę zawołała kobieta.
— Musi być że nigdy — odparł Filip, i popychając ją z lekka, dodał żywo: — taki-bo idź Motruno, bo bieda będzie, a i mnie czas zgarnąć żyto, bo wieczór nadchodzi.
Milcząca rzuciwszy okiem na litościwszego młodszego brata, który jakby się swego serca wstydził, mrucząc coś, koło zboża robił i oczy chował; Motruna wyszła bogatsza o kilka garncy żyta, którego jéj brat w fartuch nasypał, ale smutniejsza, ostatnią straciwszy nadzieję.
Od stodółki drogą po za płotami przebrała się do grobelki, przeszła staw, i zbliżyła się do studni, aby tam zabrać zostawione wiadra.
Nie było nikogo u źródła, a gdy przyszła odszukać wiader i nosidła, Motruna klasnęła w ręce z rozpaczy, spostrzegłszy, że jéj najpotrzebniejszy sprzęt skradziono.