Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 094.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiedziéć nie wiem, ale domyśléć się łatwo: twój ojciec musiał ją spalić.
Motruna smutnie spuściła głowę.
— Wiész — rzekła pocichu i oglądając się — zawczoraj Hryhor Skorobohaty przysłał znowu swatów do mnie; ojciec wziął mnie do komory i zagroził, jeśli ich odeślę, ale nic nie pomogło; powiedziałam że nie chcę.... Wieczorem jak szalony wyleciał gdzieś wziąwszy z sobą krzesiwo z kaletką. Tknęło mię zaraz, że to będzie nieszczęście, poszłam płakać na ogród; aż w godzinę widzę dym na górze przy cmentarzu, a tu i ludzie powybiegali, patrzą, wołają: pali się chata cygańska! Musiałam skryć się, bo na mnie patrzali wszyscy, a ja aż ryczałam z płaczu.
Nieprędko powrócił ojciec, trzęsący się czegoś, gniewny, położył się nie jedząc wieczerzy, nakrył kożuchem i dodziśdnia choruje!
Motruna ciężko westchnęła.
— Oj, na biedęto naszę — dodała po chwili — przystaliśmy do siebie, na biedę i niedolę..... ale tak nam sądzono! Duszy nie odebrać kto ją raz dał komu.... Już i to nie na los, kiedy ojciec nie błogosławi, a przeklina.....