Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 3 198.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzieć, jak się jedli oczyma... Tak się jeść oni będą o pierworodztwo i koronę... Patrzaliście na śliczną królowę Odę, i téj pan Bóg da potomstwo... Cesarstwo ma tu sprzymierzeńców, a nie ma nikogo, coby miał moc walczenia z niém... Temu jednemu dana była potęga, aby skruszoną została... i w proch się rozsypała...
Mówił ks. Petrek, gdy właśnie u drzwi półotwartych stanęli, za któremi leżał trup Odylona. Płaczące chłopię widać było.
Ksiądz zajrzał i cofnął się ręce łamiąc. Bladością twarz mu się i tak zżółkła okryła.
— A toż nie jest znak prawicy Bożéj, która śmierć zsyła na przestrogę wśród wesela?
Guncelin zajrzał.
— Żebrak jakiś! — rzekł.
— Bratanek pański, któremu on wyłupić kazał oczy — porywczo począł Petrek. — Znałem go, Odylon się nazywał. Ile razy król miał przybyć do Gniezna, czuł swego wroga i wychodził przeciw niemu z przekleństwem. Dziś go ono zadławiło!..
Milczący zatrzymali się czas jakiś patrząc na leżącego trupa. Widok to był nadto przykry, by długo ścierpieć go mogli, odeszli wracając ku pełnym podwórcom.
— Wszystko to nie na długo — przebąknął Guncelin. — Młoda niewiasta dla zmęczonego żywotem człowieka — trucizną. Słodki jad z ust