Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 3 125.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tęskno ci? idź do dworca gdzie siedzą białogłowy, nie bronię.
Rozśmiał się Guncelin.
— Mnie was żal, ciągnął daléj. Zonę[1] przecie weźmiecie, juści się niewolnicami nie będziecie obchodzić, aby was księża łajali? Po cóż ściągacie z tém? Ja wam mówiłem, swatem będę.
Bolesław spojrzał nań ciekawie.
— Dziewka pańskiego rodu, młoda, krew z mlekiem, pląsa jak łania, śpiewa jak słowik, śmieje się, że zmarły by do niéj wstał, ogień dziewczyna.
— A jam pruchno! — odparł król — ale któż ona! mów.
— Znacie ją dobrze! — zaczął — oczu z niego nie zdejmując Guncelin. — Markgrafa córka, co na waszym bawiła dworze... Oda...
Mimowolnie królowi wzrok zajaśniał.
— O! znam ją — zawołał — bo mnie kusiła okrutnie, płocha i zalotna niewiasta, kusiła i innych, a zdała się ludzi wołać do siebie. Dobrzeście rzekli, czarownica jest — ale dla mnie straszna, spokoju bym z nią nie miał godziny.
Rozśmiał się Guncelin...
— E! krzyknął wesoło... Kipiątek prędko stygnie. Niechby tylko czepiec włożyła, zaraz by jéj głowa oziębła, a byłaby tak dobrą żoną, jeśli nie lepszą jak druga co oczy spuszcza, a o złem myśli...

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Żonę.