Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 3 112.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

patrzali na schwytanych. Benedyktyn jednak nie stracił nadziei, że się na burgu rozmówić, okupić i uwolnić potrafi.
W milczeniu jechali ku górze kamienistą drogą. Widać było na niéj mnogą kupę ludu zbrojnego, która we wrotach pierwszych oczekiwała. Andruszka, który nawet miecza w obronie dobyć nie mógł, zżymał się jadąc z przeczuciem smutném.
Zwlekli się tak do pierwszéj bramy, a dowodzący kazał im jechać wprost na drugi podwórzec. Ten otoczony był dokoła murami i obszerny bardzo. Zameczek wyglądał pusto i miał na sobie znaki niedawnéj pogorzeli, po któréj go połatano. Zaledwie się tu znaleźli, gdy we drzwiach ukazał się silnéj budowy mężczyzna w kaftanie skórzanym, który wprost podszedł do księdza. Ze śmiałego jego obejścia się i postawy poznać w nim było można pana domu.
Nie mówiąc nic, naprzód koniom, ludziom, jukom, księdzu bacznie się przypatrywać począł, obchodząc dokoła. Szczególną uwagę zwracać się zdawał na konie, ludzi jakby na późniéj zostawując.
O. Romuald po razy kilka zaczynał doń mówić napróżno, zdawał się nie słuchać czy nie słyszeć; z największą bacznością rozpatrzywszy się w całym orszaku, graf podszedł do benedyktyna z brwią namarszczoną i spojrzał mu w oczy.