Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 210.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chcę byście żyli zgodnie. Podajcie sobie ręce — i niech to będzie zapomniane. Pierwszy teraz co się porwie na drugiego — przedemną odpowie, jakby nie był synem królewskim, ale prostym buntownikiem.
Zawahał się Mieszko idąc do Bezpryma, który kroku ku niemu od drzwi nie zrobił; lecz przystąpić doń musiał. Zacięte miał dumnie usta, drżał, słychać było oddech piersi ciężki. Na krok stanąwszy od brata, zatrzymał się Mieszko, groźno sobie w oczy popatrzali. Bezprym czekał blady jak chusta, ale z płomieniami w źrenicach. Król Bolesław każdy ruch ich śledzić się zdawał z nadzwyczajném zajęciem.
Zawołał na Mieszka.
— Rękę mu daj!
Dopiero gdy na ten rozkaz drżącą dłoń wysunął Mieszek, Bezprym wyciągnął ją także. Dotknęli się zaledwie i jakby w klamrę żelazną — Bezprym pochwycił tę rękę wyciągniętą do wrzekoméj zgody. Oba nawzajem co mieli sił ścisnęli dłonie, a choć Mieszkowi z bólu krew uderzyła do twarzy, nie odezwał się, nie drgnął. Cisnął i on Bezpryma całą siłą gniewu, lecz podołać mu nie mógł. Gdy nareszcie rozerwał się uścisk braterski, Mieszko musiał schować rękę, gdyż krew ciekła mu z za paznogci.
Była to jakby zapowiedź przyszłości. Król Bolesław na ten raz nie żądał więcéj. Mieszko mu