Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 206.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy domownicy odeszli na chwilę, Bolesław się ocknął.
— Sieciechu mój — odezwał się — nie słuszna wreście jest, aby ten gnuśnik Bezprym gnił zamknięty. Nie chcę dlań uczynić wiele, ale nie mogę nic nie zrobić. Złość tylko w nim kipi — trzeba ich z Mieszkiem pojednać i dać mu swobody więcéj. Dzieckoć to moje.
Skłonił się stary uradowany.
— Święte słowa twe, panie! — rzekł — ale je dawno rzec należało. Przebaczcie!
— Rzekłbym je był dawno, gdyby się one przydały na co — począł król. — Jak dawniéj tak teraz nic z nich nie będzie. Bezpryma znam, zły jest a bezsilny, będzie pragnął wiele, a nie otrzyma nic. — Aliści sumienie uspokoić muszę. Przywiedźcie go jutro do mnie.
Sieciech zapytał o godzinę, król ranną wyznaczył.
— Każcie mu się odziać przystojnie, i niech Mieszko tu będzie razem.
Rozkaz królewski spełniał się zawsze ściśle, wnet więc z sypialni podążył Sieciech do królewicza Mieszka, który z Ryksą i kilką niemcami z jéj dworu, na rozmowie siedział jeszcze.
Gdy wolę ojcowską mu objawił, Mieszko się zerwał zaczerwieniony i zburzony, lecz żona go natychmiast do opamiętania przywiodła kilką słowami, a ochmistrz wyszedł, spiesząc do Bezpryma.