Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 203.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyszedłszy, spieszył się przyodziać lepiéj. Wstyd mu było stanąć tak przed markgrafówną.
Nieznacznie się po tém z podwórza wymknął i błądzić począł, jakby nic nie mając do roboty, około świetlic niewieścich. Kręcił się tu czas jakiś to zbliżając, to oddalając, to zaglądając w przedsień, gdy służebna jakaś znak mu dała. Szedł tedy za nią ostrożnie. Bocznemi drzwiczkami wprowadziła go do małéj izdebki. Tu już Oda nań oczekiwała. Wpuściwszy wymknęła się sługa, a Gheza przypadł na kolana przed piękną panią, która z rozognionemi policzkami i oczyma, zbliżyła się do klęczącego.
— Powiedzcie — rzekła spiesznie — powiedzcie panu swojemu królewiczowi, że są ludzie co się nad jego losem litują i postarają się mu pomóc u ojca. Czemu on siedzi zamknięty i nawet nie mruknie, kiedy się nad nim znęcają? nawet nie jęknie, kiedy go biją? Niech ma odwagę i śmiałość, gdy mu mówić dadzą. Rozumiesz. Powiedz mu to, niech ma odwagę, niech się skarży, niech grozi, niech się uczyni strasznym, a będą się go bali... Gdy się go nie zlękną, to go zgniotą.
Gheza wysłuchał pilnie. Odzie spieszno odejść było, szła już, gdy przypomniał sobie obręczyk złoty, i położył go u nóg jéj.
— Miłościwa pani — rzekł — klejnot to po nie-