Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 196.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Słudze więc kazała wyszukać staréj baby i zamknęła się z nią sam na sam. Przybyła padła jéj naprzód do nóg, tysiącznemi obsypując błogosławieństwy. Mówiła, gdy jéj nic nie przeszkadzało, z obfitością wyrazów nadzwyczajną, choć niewielkim ich doborem.
— Kwiatku ty pański mój, królowo ty moja... bo tobie taki być królową... śliczności ty moje... czém nędzna Panicha służyć tobie może?..
Oda nie odpowiedziała rychło, a Panicha ciągnęła żywo.
— O! wiem ci ja to, wiem! co takiemu hożemu rozkwitłemu kwiatkowi dawno potrzeba... żeby sam nie wiądł na łodydze... ale do wielkiéj krwi trzeba i wielkiego rodu męża! A no... poczekajcie maluczko... znajdzie się taki, co wysoko cię posadzi... Masz litość nad ubogiemi, to się téż Bóg Chryst miłosierny nad twoją tęsknotą ulituje dziewiczą... Ja to wiem! ja to czuję... Wielkie cię losy czekają...
Uśmiechnęła się Oda dumnie, lubiła pochlebstwo.
— Ja ani się nudzę mojém dziewictwem, ani się troszczę o przyszłość — rzekła — pewnie że nie zmarnuje się mój wianek... O tém nie mówmy, stara... o czém inném chcę ci powiedzieć...
— Na rozkazanie twe, królowo moja, uszy i ręce i nogi... — zawołała stara.
— Tu się nie wszystko tak dzieje, jakby ono